Frances Tustin była brytyjską psychoanalityczką i psychoterapeutką dzieci z głębokim autyzmem. Ja osobiście nie pomyślałabym, że podejście psychoanalityczne nadaje się do pracy z tak głębokim zaburzeniem. A jednak Tustin udawało się sprawić, że te dzieci „wychodziły z autyzmu”, zaczynały ją zauważać, reagować, mówić – co dla mnie oznacza, że ona rozumiała te dzieci i potrafiła z nimi pracować. Napisała, że matka i dziecko „potrafią uleczyć się wzajemnie po doświadczeniu rozłączenia związanego z narodzinami dzięki wzajemnym interakcjom zmysłowym”, a jeśli zabraknie doświadczenia tego szczególnego stanu psychologicznego „dziecko nie wytworzy emocjonalnego przywiązania do rodziców. Nie zapuści emocjonalnych korzeni. Będzie cierpiało z powodu samotności i bycia uwięzionym w samym sobie. Będzie trwało w odcięciu od wszystkich wzajemnych interakcji które kształtują rozwój psychiczny (…) w uścisku dręczącego strachu przed utratą poczucia istnienia (…). Mówimy tutaj o maleńkich dzieciach, które z powodu swojej nadwrażliwości czy braku odzwierciedlenia ze strony opiekuna wybrały wycofanie się do własnego wnętrza. Więc zamiast rozwijać się w diadzie z matką z którą mogłoby uczyć się budowania więzi i regulacji emocjonalnej, dziecko wybiera świat nieożywiony, świat kształtów i obiektów (według Tustin), a może po prostu świat doznań i wzorów a nie relacji czy emocji.
Co ciekawe, Tustin uważa, że te autystyczne cechy lub bariery mogą występować również u pacjentów neurotycznych i być może to jest powodem dużych trudności życiowych tych pacjentów.
Tustin piszę o wczesnodziecięcym przerażeniu i rzeczywiście – osoby autystyczne doświadczają mnóstwo napięć i lęków. Nie odnajdują się w codzienności – dyskomfort sprawiają im na przykład doznania sensoryczne – dla kogoś będzie do wrażliwość na dźwięk, światło, fakturę ubrania czy pokarmów, stąd częsta wybiórczość pokarmowa. Dużo stresu dostarczają kontakty z ludźmi – osoby w spektrum często budują świat na bazie szczegółów, więc dłużej zajmuje ich przetwarzanie. Tam gdzie osoba neurotypowa działa intuicyjnie, autysta/tka musi przeanalizować dane, żeby zrozumieć pytanie i udzielić odpowiedzi. A szukanie właściwych słów też może być wymagające. Tak więc ktoś neuroatypowy doświadcza, że „odstaje” w grupie, nie łapie i nie nadąża za rozmową, trudno mu się włączyć. To zniechęca do wysiłków, zwłaszcza jeśli ktoś był ośmieszany i zawstydzany w grupie, albo co gorsza – w domu rodzinnym. Osoba w spektrum wycofuje się, choć jak wszyscy – pragnie kontaktu z innym człowiekiem, przyjaźni, wspólnego spędzania czasu. Utrudniony kontakt z innymi lub wręcz brak takiego kontaktu pogłębia istniejące trudności – trudno ćwiczyć zachowania społeczne, rozwijać się emocjonalnie, wchodzić w relację. Trudno znaleźć motywację do działania, energię, wiarę w siebie. Trudniej wreszcie regulować się jeśli chodzi o naturalny rytm dnia – począwszy od snu i czuwania, poprzez jedzenie (osoby autystyczne czasami nie czują głodu!) aż do wyboru drogi życiowej, studiów czy pracy – trudno decydować jeśli nie rozmawiasz, nie czujesz swoich potrzeb i nie komunikujesz się z innymi.
Ale żeby nie było tak pesymistycznie – Frances Tustin uważa, że jest lekarstwo na „czarną dziurę”, że „można ją uleczyć jedynie dzięki aktywnościom wymagającym współpracy z ludźmi i kreatywnym działaniom angażującym świat zewnętrzny” – i ja też tak uważam. Że nie chodzi o dawanie biernym i zniechęconym osobom porad czy prezentów ale o zapraszanie ich i angażowanie się w interakcje z nimi. Po to aby sami chcieli i umieli uruchamiać swój psychiczny potencjał do kontaktu z drugim człowiekiem, by czuli się dla kogoś ważni, wartościowi, by mogli odkrywać siebie i swoje zasoby. I dzielić się sobą z innymi.
Kiedy terapia indywidualna a kiedy grupowa? Ja to widzę tak, jak przebiega rozwój dziecka – że najpierw dziecko rozwija się przy matce, uczy się mówić, poznaje siebie i reguluje się emocjonalnie. Uczy się jak dbać o siebie. To wszystko łatwiej zacząć w terapii indywidualnej. Tustin pisze, że terapeuta pomaga autystycznemu dziecku zrozumieć swoje uczucia”. Jako terapeutka Gestalt zasadniczo pracuję podobnie, niezależnie kim jest mój klient – pomagam odczuwać, uświadamiać sobie te odczucia, nazywać je, wyrażać; określać co jest potrzebne i mobilizować energię oraz określać najlepszy sposób by tę potrzebę zaspokoić. Ale każdy człowiek jest inny tak więc i osoby w spektrum znacząco różnią się od siebie. Więc zawsze ważne okazuje się indywidualne rozpoznawanie gdzie dana osoba jest rozwojowo, jakie ma zasoby, gdzie utyka i co ją blokuje. Co jest możliwe a co trzeba będzie jakoś „obejść” szukając strategii kompensacyjnych. I to opisuje drugi etap pracy czyli budowania czegoś nowego. A wcześniej odkrywamy nagromadzone pokłady smutku, frustracji, niewiary w siebie i nieadaptacyjnych przekonań na własny temat, które też trzeba przepracować.
Terapia grupowa, czy wsparcie grupowe jest dobre kiedy ktoś już trochę zna siebie i swoje potrzeby ale brakuje wspierającego i bezpiecznego otoczenia, albo ktoś nie umie nawiązywać relacji. Wtedy grupa pracuje lepiej niż jeden terapeuta – daje poczucie przynależności, uczy komunikacji. Wtedy można odkryć, że i ja mogę pomóc; ja też mam coś do powiedzenia. Podobnie jak dziecko na pewnym etapie rozwoju powinno spotkać inne dzieci i uczyć się interakcji z nimi tak i klient z terapii indywidualnej powinien dążyć do kontaktów z innymi ludźmi, szukać swojej grupy, swojego stada.
Z tą myślą stworzyłam grupę wsparcia dla osób w spektrum autyzmu. I z przyjemnością widzę, że powstają grupki, mniej lub bardziej formalne, w przestrzeni wirtualnej ale i w realu, gdzie osoby mogą się spotkać, pograć w planszówki czy nawet pójść na piwo. Szukajmy swojego stada, a jak go nie ma to stwórzmy je.
Frances Tustin: „Bariery autystyczne u pacjentów neurotycznych”